10:57

Wnuczka do orzechów - Małgorzata Musierowicz

Źródło zdjęcia

Z wpisu zapowiadającego premierę najnowszej książki Małgorzaty Musierowicz mogliście się dowiedzieć, że tytuły tej autorki towarzyszą mi w zasadzie od... od zawsze. Podczytywałam je mając naprawdę niewiele lat, podkradałam starszej siostrze (która niekoniecznie była z tego zadowolona). I tak mi już zostało. Często do tych książek wracam, czasami czytam całą serię, od początku do końca. Czuję wtedy, że wracam trochę do dzieciństwa, trochę do czasu, gdy byłam nastolatką, ale najbardziej wracam do czegoś, co jest mi dobrze znane, nie zaskoczy mnie. Sprawia, że ogarnia mnie spokój. Czy tak też jest w przypadku "Wnuczki do orzechów"? Czy do tej części też będę wracać, czy tak jak w przypadku "McDusi" stwierdziłam, że to już nie jest to samo (do tego tytułu wracam zdecydowanie najrzadziej)?

W odróżnieniu od poprzednich części tym razem większość akcji prowadzona jest poza Poznaniem. Przenosimy się na cichą i spokojną wieś, gdzie poznajemy nowa postać, Dorotkę. Jest to dziewczyna w wieku licealnym, nieprzerywanie dążąca do określonego wcześniej celu, pracowita i wytrwała. Nie jest jej w życiu lekko, ale mimo to nie traci dobrego humoru i pozytywnego nastawienia. Poznajemy ją w momencie, gdy uparta Kobyłka nie chce jechać dalej mimo tego, że wyraźnie nadchodzi konkretna burza, a Dorotka nie ma zamiaru być w tym czasie w lesie. Kobyłka na szczęście wraca po rozum do swojego końskiego łba i w końcu rusza, ale nie na długo. Dzięki kolejnemu przymusowemu postojowi Dorotka ma możliwość dostrzeżenia nieruchomo leżącej osoby, najwyraźniej po jakimś wypadku. Tak też było. Ida Pałys podczas krótkiej przebieżki nie zauważyła przeszkody na drodze i spadła z mostku, w ten sposób dorabiając się bardzo bolesnego urazu łydki. Tak się szczęśliwie składa, że Dorotka jest osobą, która nie przejdzie obojętnie obok osoby potrzebującej pomocy, więc Ida nie została pozostawiona sama na pastwę losu. Przewieziono ją bryczką do domu jej wybawicielki, gdzie po namyśle postanowiła spędzić krótkie wakacje. Jakie to było dla niej cudowne! Słońce, cisza, spokój, brak zasięgu w komórce i gdzieś tam, daleko w Poznaniu martwiący się o nią Marek (a przynajmniej taką miała nadzieję). Więcej zdradzać nie będę. Fani Jeżycjady nie byliby chyba zadowolenie, gdyby wszystko zostało powiedziane, dlatego resztę musicie sobie doczytać sami, do czego gorąco namawiam:)

Oczywiście w książce tej nie są poruszone tylko i wyłącznie losy Idy oraz Dorotki, co to, to nie. Pojawiają się także i inne, dobrze już znane nam osoby, ale to chyba właśnie Ida przechodzi największą metamorfozę w porównaniu do wcześniejszych części serii. Przestaje być taką krzykliwą, pedantyczną, czasami trochę histeryczną postacią. Zaczyna być, bardziej normalna i przyjazna. Zawsze Idę lubiłam, może nie jakoś maniakalnie, ale była to dla mnie przyjemna postać, wprowadzająca sporą dozę humoru do całej fabuły. W tym momencie muszę przyznać, że moja sympatia do tej osoby jeszcze wzrosła. Niestety, nie mogę tego powiedzieć o Ignacym Grzegorzu, którego nie trawiłam, nie trawię i trawić nie będę. Ten chłopiec mnie niesamowicie irytuje i naprawdę nie wiem, co musiałoby się stać, żeby moje nastawienie uległo zmianie. Mówi się trudno, nie można wszystkich uwielbiać;)

Muszę przyznać, że bałam się tej książki. Jak już wcześniej pisałam jestem bardzo przywiązana do Jeżycjady. Oczywiście, są części, które podobają mi się bardziej i mniej, to jest najzupełniej normalne. Jednak od pewnego momentu docierało do mnie, że to już nie jest to samo. Zmienił się charakter tych książek. W pewnym sensie jest to zrozumiałe, ponieważ i czasy są inne, i ludzie nie mogą być cały czas tacy sami, ale zaczyna brakować mi tej atmosfery, którą można było znaleźć w pierwszych książkach. Kulminacją tej sytuacji była dla mnie "McDusia", dla mnie jednoznaczna z jednym wielkim rozczarowaniem. Dlatego miałam pewne obawy przed najnowszą książki pani Małgorzaty. Na szczęście tym razem się nie zawiodłam. "Wnuczka do orzechów" może nie jest tak dobra, jak na przykład "Noelka" czy "Córka Robrojka", ale jest dobra i zupełnie inna od nieszczęsnej "McDusi". Wiem, że do losów Dorotki i Idy wracać będę. Natomiast nie mogę tego powiedzieć o wcześniejszej książce. Jak na razie, od czasu pierwszego jej przeczytania, książka leży sobie na półce. Natomiast teraz mam właściwie pewność, że "Wnuczka..." nie zostanie przeze mnie zapomniana:)

A może zrobić sobie maraton z książkami Jeżycjady i przeczytać je jeszcze raz?;)


14 komentarzy:

  1. Ja mam zamiar kupić tę część na targach w Łodzi za tydzień. Mam wszystkie części, więc muszę i tę przeczytać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie myślę o tym, aby znowu sięgnąć po Jeżycjadę, ale tym razem trzymać się kolejności, bo już sama nie wiem, jakie powieści przeczytałam, a których nie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie czytanie wszystkich części po kolei jest przemiłą podróżą w przeszłość i właśnie dlatego sama też znowu o tym myślę:)

      Usuń
  3. Ciągle nowe tomy wychodzą, a ja chyba znam góra dwa czy trzy tytuły z tej serii. Powinnam nadrobić braki, bo pamiętam, że książki Musierowicz zawsze dobrze na mnie działały :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tym "ciągle" trochę bym się kłóciła, bo jednak na nowe części trzeba się trochę naczekać;)

      Usuń
  4. Ja niestety nie znam ani jednej książki z tej serii... Może kiedyś uda mi się nadrobić :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Czytałam w podstawówc parę książek z tej serii. Kto wie, może niedługo wezmę się za resztę? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może:) Jeśli lubiłaś te książki, to teraz pewnie się to nie zmieni:)

      Usuń
  6. Też myślałam nad tym, żeby przypomnieć sobie jeżycjadę od początku :) poczuć jeszcze raz tą Borejkową magię :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie o tym samym pomyślałam. I gdyby tak "Noelka" i "Pulpecja" wypadły na okres świąteczny...;)

      Usuń
  7. A ja ciągle wierzę, że uda mi się jeszcze całą Jeżycjadę przeczytać w swoim życiu. :) (Po raz pierwszy) :)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Krokusowe Przemyślenia , Blogger